Franciszek Pobereszko
"Najtrudniejsza lekcja. Wspomnienia nauczycieli Ziemi Bydgoskiej z lat 1939-1945"
Nasza Księgarnia, Warszawa 1974
W systemie walki z okupantem wielką rolę odgrywało tajne nauczanie. Wśród różnorodnych form
tajnego nauczania nie należy nie doceniać korepetycji, gdyż były one na terenie województwa pomorskiego najpowszechniej stosowane ze względu na bezpieczeństwo. Najczęściej korepetytor chodził do domu ucznia, przy czym jego rola sprowadzała się do funkcji instruktorskich, to rodzice bowiem stawali się nauczycielami, oni otrzymywali materiał na okres tygodniowy, a korepetytor podczas swej wizyty sprawdzał jedynie wyniki nauczania, udzielał wskazań o charakterze metodyczno-dydaktycznym i przerabiał z dziećmi niektóre zadania w obecności rodziców. Im rodzice byli bardziej wyrobieni ogólnie, tym łatwiejsza była praca korepetytora. Tego rodzaju nauczanie w zakresie szkoły powszechnej obejmowało dzieci w wieku szkolnym.
Okupacyjne nauczanie korepetycyjne na terenie Pomorza i tzw. Gau Wartheland przybierało też postać dobrze zamaskowanej "kolędy". Nauczyciel odwiedzał swoich uczniów pozorując swoje wizyty np. wykonywaniem domokrążnym rzemiosła, na co władze okupacyjne i tak nie wydawały formalnych zezwoleń. Zezwolenie krótkoterminowe można było uzyskać od sołtysa lub z gminy, i to raczej w postaci ustnej. Najczęściej wynikało ono z jakiejś pilnej potrzeby, jak malowanie białych pasów na polskich rowerach, malowanie tabliczek na domy i wozy, wypełnianie arkuszy spisowych lub wniosków na reglamentowane towary. Ostatecznie w braku innego pretekstu korepetytor mógł odwiedzać domostwa np. z owiniętym w papier serem, który miał pozorować handel obnośny. Naturalnie z każdą rodziną trzeba było wcześniej uzgadniać termin odwiedzin. Czasem jednak korepetytor nie mógł prowadzić lekcji w domach, bowiem ukrywał się. Wówczas odwiedzali go
uczniowie. Grupa uczniów nie przekraczała w takich wypadkach 3-4 dzieci.
Nauczanie było ściśle konspirowane. Uczniowie zdawali sobie sprawę, że nauczycielowi i im samym
grozi kara. Dlatego zawsze wiedzieli, jak należy przed Niemcami tłumaczyć obecność nauczyciela w
domu lub ich wizyty u niego. Imieniny i wszelkie uroczystości rodzinne, rzeczywiste albo sfingowane,
były podstawą do. organizowania liczniejszych zebrań. Nie były one dobrze widziane przez Niemców,
ale stanowiły mniejsze niebezpieczeństwo, gdyż ułatwiały uczestnikowi w trakcie śledztwa tłumaczenie się.
Ostrożność nakazywała jednak, by nie urządzać "imienin" zbyt często w jednym domu. Zbyt głośna muzyka miała swoje dodatnie i ujemne strony. Przy jej dźwiękach można było swobodnie dyskutować, odczytywać utwory Słowackiego i Mickiewicza, przekazywać najświeższe wiadomości, ale jednocześnie odgłosy te wychodziły poza mury domostwa, a przez to zwracały uwagę Niemców.
Im dłużej trwała wojna, tym ostrożniejsi i sprytniejsi stawali się Polacy. Na miejsce zebrań wybierano domy zapewniające dobrą obserwację najbliższej okolicy.
Na Pomorzu, gdzie terror szalał już w pierwszych miesiącach wojny, forma korepetycji była chyba jedyną możliwą metodą nauki. W miejscowościach: Janowo Chełmińskie, Dąbrowa Chełmińska, Linie, Rzęczkowo, Siemoń i Łążyn prowadziłem nauczanie właśnie w ten sposób. Rozpocząłem od dzieci mojej siostry i sąsiadów. W miarę upływu czasu krąg uczniów rozszerzył się. Jednak nawet ta forma nauczania musiała być dobrze zamaskowana. Przynosiłem ze sobą przybory malarskie i pozorowałem malowanie mebli lub okien.
W czasie mojej pracy w lesie koło Janowa Chełmińskiego w 1940 r. prowadziłem nauczanie korepetycyjne dla dzieci i dyskusyjne dla robotników leśnych. Uczyłem historii, języka polskiego i rachunków z geometrią. Rzadziej innych przedmiotów.
W powiecie nieszawskim - w Służewie, Chrustach, Rożnie, Podgaju, Przebranowie, Ostrowąsie,
Turznie, Plebance i Aleksandrowie Kujawskim - jeździłem rowerem pod pretekstem malowania tabliczek na wozy, co było doskonałą okazją do rozmów z rodzicami i dziećmi. Często też uczyłem dorywczo, bez specjalnej zgody rodziców, podczas malowania tabliczek. Takie malowanie tabliczki otwierało zazwyczaj drogę do dalszych wizyt już w charakterze nauczyciela. System ten został udoskonalony do tego stopnia, że odwiedzałem poszczególne domy regularnie raz na tydzień.
Sprawy nauczania dzieci wiejskich omawiałem dość często z działaczami robotniczymi i chłopskimi:
Bonowiczem, z Ignacym Przybyszem i z Blajchertem. Rzadziej z innymi. Z Bonowiczem spotykałem
się w pierwszych latach wojny w Aleksandrowie Kujawskim u Aleksandra Denisa. Po jego przeprowadzce do Ośna nasze spotkania tam się przeniosły. Z Ignacym Przybyszem pracowaliśmy wspólnie od 1941 r. do wiosny 1943 r. w firmie budowlanej. Z Blajchertem spotykaliśmy się najczęściej u krawca Paschalisa Szalewskiego w Służewie.
Młodzież z południowej części Służewa była objęta moimi korepetycjami, z części północnej - korepetycjami małżonków Kisielewskich. Współpracowali oni z działaczami robotniczymi i chłopskimi, a mianowicie z Marcinem Jentczakiem i Bolesławem Chojnackim.
Bardzo rzadko wszyscy działacze spotykali się w jednym miejscu w celu omówienia pracy oświatowej. Spotkania te miały miejsce u Ignacego Przybysza na terenie Służewa i u Marcina Jentczaka w Broniszewie. Omawiano sprawy programowe, metodyczne oraz organizacyjne.
Dążenie do objęcia nauczaniem jak największej liczby miejscowości napotykało poważne przeszkody. Niemcy domyślali się, że Polacy wykorzystywali posiadane rowery do prowadzenia pracy oświatowej, i dlatego ograniczyli prawo do posiadania roweru. Niemiecki zarządca majątku Plebanka za pośrednictwem Arbeitsamtu ściągnął mnie do pracy u siebie, zapłacił mi za mój rower śmiesznie niską sumę, obiecując równocześnie, że będę go mógł odkupić za identyczną cenę w dniu odejścia z pracy. Od tej pory z roweru mogłem korzystać tylko udając się po zakup farb. Brak roweru i praca narzucona przez Arbeitsamt w znacznym stopniu ograniczyły zasięg moich możliwości nauczycielskich, utworzyłem więc kilka punktów konsultacyjnych. Poza Służewem i Aleksandrowem zorganizowałem je w Ostrowąsie, Przybranowie i Ośnie.
W czasie jednej z wędrówek między Ostrowąsem a Plebanką miałem przy sobie notatki z tajnej prasy i nasłuchu radiowego. Nagle zauważyłem dwóch żandarmów na koniach. Bez zwłoki wyciągnąłem notatki, owinąłem nimi chleb i razem z chlebem, nieomal na ich oczach, zjadłem. Żandarmi wylegitymowali mnie, spytali, gdzie idę, i pojechali dalej. Epizod ten przyprawił mnie o chorobę żołądka.
Naukę i zebrania maskowaliśmy także grą na instrumentach muzycznych, chodziłem na lekcje ze
skrzypcami lub mandoliną.
W Służewie nauczali tajnie małżonkowie Kisielewscy, Maria Grzankowska i jej siostra Irena, Józef Wielkopolan, ja i być może inne jeszcze osoby. W Aleksandrowie było kilka tajnych szkół, które ze
sobą współpracowały. O niektórych nic nie wiedziałem przez całą okupację. Tak w Aleksandrowie, jak i w Służewie było mało nauczycieli zawodowych. Większość została wysiedlona i wywieziona. Pozostałym Niemcy bardzo patrzyli na ręce. Podejmowali więc oni pracę w majątkach jako pisarze, w
gminach jako pracownicy księgowości itp. W tej sytuacji nauczaniem zajmowali się ludzie, którzy mieli wykształcenie ponadpodstawowe, poczucie obowiązku obywatelskiego, a także odwagę.
Większość nauczycieli nie pobierała żadnej opłaty za nauczanie. Do wyjątków należeli ci nauczyciele,
którzy utrzymywali się wyłącznie z dość symbolicznych opłat za udzielanie nauki. Większość pracowała w różnych firmach niemieckich, a funkcje nauczycielskie spełniała bezpłatnie lub prawie bezpłatnie.
Szczególną nauczycielką była Helena Grzybowska z Aleksandrowa Kujawskiego. Prowadziła ona
w Aleksandrowie przy ul. Górnej 3 szkołę powszechną od września 1942 r., tj. od czasu wywiezienia na roboty przymusowe do Rzeszy jej siostry - Kamili, która była z zawodu nauczycielką. Pani Helena z powodzeniem ją zastąpiła. Przez jej szczupłe mieszkanie przewijało się codziennie około 60 dzieci. Lekcje prowadziła od 8.30 do 18.00. Pani Helena uczyła nieomal wszystkich przedmiotów. Najwięcej godzin przeznaczała na uczenie języka polskiego i matematyki. Zajęcia praktyczne niejako maskowały tę naukę. Dziewczęta przeważnie szyły, cerowały lub wykonywały różnego rodzaju robótki. Lekcje historii były zawsze połączone z pracami ręcznymi.
Chociaż pani Helena prowadziła około 90% lekcji w szkole sama, często odbywały się narady pedagogiczne. Były one połączone z wieczorkami towarzyskimi. Wieczory te miały ustaloną tradycję. Krótkie sprawozdanie z działalności pedagogicznej, podsumowanie wyników nauczania i sprawy programowe, po których następowała część nieoficjalna: herbatka, deklamacje, czasem nawet śpiew i cicha muzyka.
Szkoła ta nie dawała żadnych formalnych uprawnień, chociaż przerabiała materiał z zakresu 7 klas
szkoły powszechnej. Zakres jednej klasy przerabiano w ciągu półrocza. Nie wszystkie dzieci szły jednakowym tempem, dużo było opóźnionych w nauce. Przeszkodą były najczęściej choroby, ogrom pracy domowej, wywiezienie starszego rodzeństwa na roboty przymusowe do Niemiec lub aresztowanie kogoś z rodziny. Niektóre dzieci musiały naukę przerywać. Większość podejmujących naukę ponownie przerabiała klasę w ciągu pełnego roku. Po wojnie pani Helena wystawiała zaświadczenia swoim uczniom. Z tymi zaświadczeniami dzieci przychodziły do szkół. Rutynowani nauczyciele stwierdzali, że świadectwo pani Grzybowskiej zawsze ma wysoką wartość.
Szkoła pani Grzybowskiej to zjawisko nietypowe podczas okupacji, zwłaszcza w warunkach politycznych Gau Wartheland. Wszyscy inni, którzy prowadzili tajne nauczanie podczas okupacji, czynili to niezmiernie ostrożnie, często przerywając nauczanie na pewien okres czasu. Helena Grzybowska prowadziła naukę nieomal jawnie na oczach Niemców. Wielu Niemców wiedziało o istnieniu tej szkoły. Byli nawet Niemcy, którzy w tajemnicy przed swoimi władzami zwracali się do Grzybowskiej, by przychodziła uczyć ich dzieci.
Podczas gdy inni nauczyciele prowadzący tajne nauczanie czynili wiele wysiłków dla zamaskowania swojej działalności, Helena Grzybowska maskowała zajęcia szkolne tylko prowadzeniem zajęć
praktycznych. Wszyscy inni prowadzili nauczanie w małych grupach, nie przekraczających 5-6 osób
podczas lekcji, Grzybowska natomiast miała u siebie naraz dwie klasy, liczące razem 20-30 dzieci.
Szkoła Heleny Grzybowskiej przerabiała wyłącznie program szkoły powszechnej. Inni nauczyciele,
poza Deręgowskim w Ostrowąsie, przygotowywali głównie do poszczególnych klas gimnazjalnych. W Służewie przyjęły się zajęcia kulturalno-oświatowe jako forma uzupełniania nauki w zakresie szkolnym. Zajęcia te odbywały się prawie wyłącznie w niedzielę, średnio dwa razy w miesiącu.
Ogólnie biorąc w naszym kręgu nauczycieli tajnego nauczania największy nacisk kładło się na język polski, matematykę i historię. Nauki religii udzielali sami rodzice. Jedynie Helena Grzybowska
prowadziła normalne lekcje religii. Brak podręczników i pomocy naukowych utrudniały naukę. Ze
względów bezpieczeństwa nie można było nosić podręczników, mimo że niektórzy posiadali je sprzed
wojny. Tabliczka i rysik były niezwykle pożądaną pomocą.
Opisana działalność nauczycielska nie była oderwana od ośrodków politycznych i grup społecznych.
Bazą i zapleczem ruchu oporu było społeczeństwo polskie z terenu powiatu, na które wpływ wywierali
działacze i sympatycy Polskiej Partii Socjalistycznej i dawnej Komunistycznej Partii Polski, działacze i sympatycy ruchu ludowego, działacze Armii Krajowej, byli członkowie Związku Harcerstwa Polskiego. Nie zawsze ośrodki te współpracowały harmonijnie. Dochodziło czasem do sporów i spięć.
Opisana działalność w zakresie tajnego nauczania nie obejmuje całego powiatu. Nauczyciele działający w poszczególnych miejscowościach nie kontaktowali się między sobą, poszczególne komplety nie współpracowały - ze względu na bezpieczeństwo. W 1943 r. powstał w Służewie projekt nawiązania ściślejszej współpracy z Osięcinami i Radziejowem. Do Osięcin przeniosły się nawet dwie siostry Grzankowskie, które miały współpracować z miejscowymi nauczycielami. Działał tam między innymi Bonifacy Zielonka. Latem 1943 r. i ja przybyłem tam z zamiarem osiedlenia się na stałe. Jednakże na miejscu zorientowałem się, że w zakresie tajnego nauczania teren Osięcin i Radziejowa nie był upośledzony w stosunku do okolic. Poradzono mi pozostanie w rejonie Aleksandrowa Kujawskiego, a także osiedlenie się w tym mieście. Zamieszkałem tam w końcu 1943 r.
[do góry] [początek tekstu]
|
|
|